piątek, 29 marca, 2024

Kredytowy lockdown, czyli krótkowzroczność banków na tle koronawirusa

Każdy, kto w ostatnich miesiącach (tygodniach?), chciał zaciągnąć kredyt gotówkowy, z pewnością mocno się rozczarował. Nie jest tajemnicą, że obecna sytuacja gospodarcza wcale do najłatwiejszych nie należy, ale łatwo można odnieść wrażenie, że ktoś tu mocno… przesadza. Chodzi oczywiście o banki, które – przerażone skalą pandemii – świadomie utrudniają zaciągnięcie kredytu. Co stoi za tą tendencją i co dałaby jej zmiana?
Nic się nie stało…

Teoretycznie rzecz ujmując, sytuacja ta wcale nie jest konsekwencją jakiś tam chaotycznych działań. Oczywistym jest, że w dobie kryzysu gospodarczego (w pewnym sensie trochę na własne życzenie), banki chcą znacznie ograniczyć ryzyko inwestowania kapitału. Niestety – zwłaszcza w przestrzeni kredytów gotówkowych – strategia ta mogła się sprawdzać wyłącznie na samym początku, gdy wszyscy mieli nadzieję, że sytuację tą można w miarę łatwo i szybko opanować. Teraz, gdy świat (i gospodarka) walczy z pandemią już od prawie roku, doskonale widać, że trzeba w tym podejściu coś zmienić. Kredyty gotówkowe zawsze były filarem dochodów każdego banku. Tak jest również i dziś, ale… nikt nie chce tego wykorzystać. Wszystkie banki boją się ryzyka inwestycyjnego, choć jednocześnie zamykają swoje siedziby.

Najważniejsze ograniczenia, najważniejsze problemy

Sytuacja jest o tyle ciekawa, gdyż żyjemy w czasach inwestycyjnego boomu. Mowa tu rzecz jasna nie tyle o liczbie samych inwestycji, co raczej o warunkach, w których można by je finansować. Stopy procentowe są bardzo niskie, co przedkłada się na obniżone koszty kredytów. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Rządy od dawna stymulują w ten sposób gospodarki swoich państw. Problem w tym, że kolejne ogniwo – czyli same banki – nie chcą podjąć działań, w celu realnego wzrostu realizowanych inwestycji. Wszyscy się boją, a to wiąże się z poważnym zmniejszenie wzrostu gospodarczego. Czy takie postępowanie ma sens?

Jak postąpić, by było dobrze?

Jak zatem powinny postąpić banki, by uratować swoją sytuację finansową? Podjęte tu kroki powinny mieć charakter wielotorowy i obejmować:

  • przywrócenie „do łask” umów o dzieło i zlecenie, gdyż to one stanowią istotną część dochodów osób fizycznych; naturalnie można pozostawić ów słynny przelicznik, w oparciu o który do zdolności wlicza się zaledwie 40 – 60 procent dochodów z tychże umów,
  • podwyższenie (choć minimalne) wysokości oprocentowania lokat; faktycznie – banki cierpią teraz na nadmiar podaży środków finansowych, ale tylko w ten sposób mogą one zdobyć środki na dalsze inwestycje, nie oszukujmy się – lokaty już dawno przestały być atrakcyjnym środkiem inwestycyjnym, przez co stale spada wartość odkładanych w bankach aktywów pieniężnych,
  • zwiększenie atrakcyjności udzielania kredytów gotówkowych – banki niejako „na własną rękę” zmniejszają atrakcyjność kredytów gotówkowych przez swoimi klientami; dla przykładu – w wielu z nich podczas symulacji podaje się najdroższą wersję kredytu, obejmującą raty stałe (ale nie zawsze przez cały okres spłaty) i dodatkową kwotę za ubezpieczenie, które de facto może podwyższyć koszt miesięcznej raty nawet o 200 – 300 złotych,
  • uwzględnienie nieregularnych dochodów z tytułu umów śmieciowych – na chwilę obecną, większość banków nie honoruje umów cywilnoprawnych, aczkolwiek nawet jeśli uwzględniają je przy obliczaniu zdolności kredytowej, to i tak na ściśle określonych warunkach; błędem jest np. zalecenie, by uwzględniać je tylko wtedy, gdy wpływają regularnie.

Trzeba zdać sobie sprawę, że powyższe „zalecenia” nie są remedium na problemy banków. Niemniej w obecnych czasach, gdy spora grupa osób zatrudniona jest w oparciu o umowy o dzieło i zlecenie, otwarcie się banków jest kryterium, które będzie decydować o ich przeżyciu. Przykładowo w Rybniku, jeden z najpopularniejszych ostatnimi czasy podmiotów bankowych w Polsce, zamknął (w przeciągu dwóch miesięcy) swoje dwa duże oddziały. Czy warto iść w tą stronę?

Co nas czeka w przeciągu kilku miesięcy?

Trudno prognozować, co wydarzy się w przeciągu kilku najbliższych miesięcy. Według zapowiedzi rządu, służba zdrowia „odetchnie” dopiero w okresie styczeń – marzec. Oczywiście wszystko zależy nie tylko od samej szczepionki, co również od… warunków pogodowych. Jeśli przyjdzie ostra, mroźna zima, to istnieje szansa, że pandemia zwolni, a gospodarka zacznie przyspieszać. Wiele banków może nie przetrwać okresu kilku najbliższych miesięcy, gdyż część z nich już teraz ledwo „trzyma się” na rynku. Przedłużenie wyżej wymienionych obostrzeń, nie tylko znacznie pogorszy sytuację banków, ale też może doprowadzić do całkowitego rozregulowania rynku kredytowego. Konsekwencją może być tu zmiana orientacji kredytobiorców, którzy coraz częściej zaczną korzystać z pożyczek pozabankowych.

Kilka słów podsumowania

Sytuacja, którą mamy obecnie, nie może trwać zbyt długo. To, co mamy teraz, można nazwać powolną agonią rynku kredytowego. Jeśli nie uda się go stymulować za pomocą najłatwiejszej formy przychodów, czyli kredytów gotówkowych, skutki tego zjawiska mogą być wręcz tragiczne dla gospodarki.

Strona głównaBiznes i FinanseKredytowy lockdown, czyli krótkowzroczność banków na tle koronawirusa