Sprawdzanie zgód TCF
piątek, 26 kwietnia, 2024

Wspólny koncert ojca i syna do filmu niemego. “Super sprawa”

MIST – Pruchniewicz/Siwierski – to projekt ojca i syna oparty na muzyce improwizowanej z pogranicza ambientu, jazzu, etno i elementów klasyki. Okazją do rozmowy był koncert w Poznaniu, gdzie duet zagrał muzykę na żywo do klasyki filmu niemego z 1920 roku.

Jak wspominacie pierwszy wspólny koncert? Kiedy Wasze drogi twórcze się zeszły?

Szymon Siwierski: Nasz pierwszy wspólny koncert…. Nie pamiętam szczerze mówiąc. A nasze drogi zeszły się ćwierć wieku temu, gdy się urodziłem. Maciej jest moim tatą. Gdy tylko zacząłem grać, w rodzinnym gronie muzykowaliśmy. Super sprawa. Zatem zespół MIST to starzy wyjadacze (śmiech). Wielu wykonawców może nam pozazdrościć tak długotrwałej współpracy.

Maciej Pruchniewicz: Z wiadomych względów gramy ze sobą prawie od zawsze i dlatego pierwszy publiczny występ był bardzo naturalny i nie stwarzał żadnej presji. Bardzo dobrze się z Szymonem rozumiemy w sprawach muzycznych i pozamuzycznych, wręcz podprogowo rozumiemy nasze intencje na scenie. No ale fakt, pierwszy wspólny publiczny występ niósł nutkę tajemniczości, bo przecież w dużej mierze nasza muzyka oparta jest na improwizacji.

Waszym głównym zajęciem jest muzyka. Jak wygląda wasz normalny dzień?

SS: Staram się całe moje życie wiązać z muzyką. Nie chodzi tu tylko o granie. Zajmuję się też na przykład uczeniem dzieciaków. Jest to super zajęcie, bo można przekazać swoje spostrzeżenia i doświadczenia komuś innemu i ułatwić mu przez to muzyczny rozwój. Jeśli chodzi o zwykły dzień, to wydaje mi się, że gdy mam przerwę od koncertów, wygląda on dość przeciętnie. Zaczynam od telefonu od którego jestem niestety uzależniony. Potem myślę, co muszę danego dnia zrobić, następnie zastanawiam się, co by się stało jakbym zrobił to jutro. W pewnym momencie siadam do pianina i albo coś fajnego uda mi się wymyślić, albo gram dla samego grania. Uwielbiam to robić i jestem strasznie nieszczęśliwy, gdy nie mam dostępu do żadnego instrumentu. Poza tym lubię gadać z ludźmi, kłócić się z moją drugą połówką czy oglądać głupie seriale. Absolutnie nie czuje się artystą w kontekście prowadzenia swojego życia codziennego. Wręcz nie znoszę jak ktoś mówi, że muzycy to jacyś inni ludzie. Umiem grać i tyle. Jak architekt projektować, a lekarz leczyć. Tak więc mój dzień wygląda absolutnie zwyczajnie.

MP: Dość prozaicznie (śmiech). Jest poranna kawa i wyjście z psami do lasu, a jako że przyroda jest twórczo inspirująca, to można powiedzieć, że tu zaczynam swoją pracę… Z instrumentem pracuję raczej po południu i wieczorem, ale nie jestem pracusiem, więc nie jest to codzienny kierat.

Czy macie jakieś konkretne źródło inspiracji? Od czego zależy rozwój waszej muzyki?

SS: Nasza muzyka jest w głównej mierze muzyką improwizowaną, dlatego też najważniejszym czynnikiem kształtującym ją jest chwila. Oczywiście każdy z nas słucha muzyki przeróżnej i na pewno ma to wpływ na brzmienie MIST, ale staramy się nie naśladować nikogo, robić swoje.

MP: Inspiracje znajdujemy w otaczającym nas świecie, jest wystarczająco dużo pozytywnych bodźców, bo na tych staramy się skupić, aby czerpać pomysły na dźwiękowy obraz świata i emocji, które nam towarzyszą.

Jesteście doświadczonymi muzykami. Co sądzicie o obecnej kondycji muzyki improwizowanej?

SS: Ja mam olbrzymi kłopot z oceną muzyki improwizowanej. Wystarczy mi, jeśli jest szczera, bo to jest w niej najważniejsze. Może ostatnio mamy kryzys takiej szczerości, jak w każdej dziedzinie życia. Ale myślę, że niedługo znów zaczniemy doceniać prawdziwe emocje chwili i muzyka improwizowana wróci do łask.

MP: Wydaje się, że muzyka ciągle ewoluuje, zmienia kierunki. W muzyce, jak i każdych innych działaniach, nie ma ograniczeń, ważne aby wszystko było ze smakiem i wyczuciem.

Macie swoich mistrzów, postaci ze świata muzyki, których podziwiacie szczególnie?

SS: Dla mnie jest parę postaci, do których ciągle wracam i ciągle odkrywam w nich coś czego wcześniej nie zauważyłem. Mam tu na myśli takich mistrzów jak David Bowie czy Ray Manzarek. Geniusze w każdym calu, mimo że niezbyt kojarzeni z klimatami, w jakich obraca się MIST. Ale nie jest dla mnie ważne, jaki rodzaj muzyki tworzyli, skoro jest to po prostu świetne.

MP: Oj, jest wielu wspaniałych artystów, długo by wymieniać. Na przykład J.J. Cale, a na drugim biegunie stylistycznym Niels Petter Molvaer…

Przygotowaliście niezwykły koncert w poznańskim Dragon Social Club, gdzie zagraliście na żywo do filmu niemego.  Skąd wziął się pomysł na tego typu projekt?

SS: Pomysł powstał równie spontanicznie jak nasza muzyka. I ja, i tata mieliśmy gdzieś tam epizod związany z komponowaniem muzyki filmowej i stwierdziliśmy że to świetny pomysł. Wyszło dużo szaleństwa i bardzo nam się to podobało. Bartek Olszewski, nasz dobry przyjaciel, który nagrywał Mist Live Dragon stwierdził, że było to najlepsze, co słyszał w naszym wykonaniu.

MP: Granie do filmu niemego daje dużo wolności i inspiracji, można doskonale dźwiękami podkreślić emocje zawarte w fabule filmu. Tak, bardzo to lubimy…

Chodzicie razem na koncerty?

SS: Jest to dość trudne, bo mieszkamy w zupełnie innych regionach Polski, więc właściwie jedynymi koncertami, na które chodzimy razem, są koncerty MIST (śmiech). Chociaż byliśmy razem na Rammsteinie, co było niesamowitym przeżyciem.

MP: Szymon to doskonale wyjaśnił… Ale może kiedyś wybierzemy się razem do Indii lub innej części świata, by wspólnie posłuchać wspaniałych lokalnych muzyków.

Kiedy i gdzie możemy usłyszeć was ponownie?

SS: Teraz chcemy się skupić na pracy z producentem, co będzie dla nas czymś nowym. A koncerty szykujemy na wiosnę.

MP: Rzucamy się w wir pracy i mam nadzieję, że zaskoczymy pozytywnie naszymi nowymi dźwiękami!

mat. pras. / na

Strona głównaKulturaWspólny koncert ojca i syna do filmu niemego. "Super sprawa"