Sprawdzanie zgód TCF
sobota, 27 kwietnia, 2024

Poznań: Sprawa zatrucia Warty nadal w prokuraturze. Były przecieki w śledztwie?

W 2015 roku w Warcie doszło do katastrofy ekologicznej. Po upływie ponad czterech lat nadal nikt za to przestępstwo nie stanął przed sądem, a w sprawie z upływem czasu pojawia się coraz więcej pytań. Między innymi o przecieki w śledztwie.

Przypomnijmy: w październiku 2015 roku doszło do gigantycznego skażenia wód Warty. Śnięte ryby płynęły rzeką całymi ławicami, łącznie zebrano ich – jak szacuje fundacja “Ratuj ryby” – około 3 ton, i to tylko na odcinku między mostem Lecha a Wronkami.

Jak wykazały badania Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska, do wody rzeki ktoś wlał transflurynę, silnie toksyczną substancję, zazwyczaj stosowaną w produkcji środków owadobójczych. Podejrzenie padło na firmę Bros – znajduje się blisko Warty i jest w zasadzie jedyną firmą w tym rejonie, która wykorzystuje transflurynę. Inspektorom WIOŚ udało się ustalić, że transfluryna dostała się do Warty ze studzienki kanalizacji deszczowej na terenie zakładu. Tylko kto ją tam wlał?

Ale odpowiedzią na to pytanie zajęła się już prokuratura, której WIOŚ przekazał sprawę. Na jej polecenie policjanci w kwietniu – czyli dopiero pół roku po zdarzeniu – zatrzymali czterech pracowników firmy Bros podejrzanych o posiadanie informacji w tej sprawie. Akcja była przeprowadzona w tajemnicy, bo chodziło o zaskoczenie, by podejrzani nie mogli uzgodnić między sobą zeznań. I tu zaczynają się niepokojące zdarzenia, do których dotarł “Głos Wielkopolski”. Z ustaleń dziennikarzy wynika, że ktoś ostrzegł pracowników o wizycie policji. Czekali na policjantów ubrani i gotowi, zupełnie nie zdziwieni ich wizytą. Ba, jeden z nich nawet powiedział policji, że wyszedł wcześniej z psem, żeby zdążyć przed ich przybyciem. A o tym, że zostanie zatrzymany przez policję, dowiedział się dwa dni wcześniej od Piotra M., swojego szefa.

Ustalenia dziennikarzy potwierdził Andrzej Borowiak, rzecznik prasowy wielkopolskiej policji. Policja od razu powiadomiła prokuraturę, że doszło do przecieku, dla funkcjonariuszy to było oczywiste.

Ale wkrótce po zatrzymaniu pracowników Brosa w komendzie pojawili się przedstawiciele renomowanej kancelarii prawnej jako ich obrońcy i zakazali im do czegokolwiek się przyznawać. A Arkadiusz S., ten pracownik, który przyznał, że o aresztowaniu uprzedził go szef, zmienił zeznania i stwierdził, że to nieprawda. Policjanci wywierali na niego presję psychiczną i znęcali się nad nim, dlatego to powiedział. Dziwnym trafem, jak ustalił “Głos Wielkopolski”, wszyscy ci pracownicy, których zatrzymała policja, niedługo po całej tej sprawie dostali podwyżki.

Władze Brosa nie odpowiedziały na pytania o podwyżki dla pracowników i przeciek ze śledztwa. Przesłały natomiast długie oświadczenie, w którym informują, że firma nigdy nie odprowadzała do Warty żadnych szkodliwych substancji, a działania policji miały na celu zastraszenie pracowników i wymuszeniu zeznań niezgodnych z prawdą. Policja miała grozić pracownikom Brosa długą bronią, przewrócić na ziemię niepełnosprawnego ochroniarza i trzymać pracowników pod ścianą przez pół godziny mierząc do nich z karabinów. “Takie działania” – pisze oburzona firma Bros – “rodzą ogromne wątpliwości odnośnie rzetelności działań organów ścigania w tej sprawie”.

Tak sprawa przecieku ze śledztwa, jak i znęcania się policjantów nad podejrzanymi zostały wyłączone z głównej sprawy i przeniesione do konińskiej prokuratury. Niewiele jednak udało się ustalić. Do przecieku niewątpliwie doszło, jak ustalili prokuratorzy z Konina, ale kto był źródłem – tego już nie udało się ustalić. W przypadku znęcania policjantów nad podejrzanym nie znaleziono dostatecznych dowodów na to, że rzeczywiście znęcanie miało miejsce. I obie sprawy zostały już umorzone.

Ostatecznie w kwietniu 2016 roku czterem pracownikom firmy Bros postawiono zarzuty zatrucia rzeki. Ale… sprawę umorzono. Bo prokuratura uznała, że winny tu jest szef firmy, Piotr M. I w kwietniu 2018 roku oskarżyła go o to, że wydał polecenie nieustalonym osobom wlania transfluryny do studzienki kanalizacji deszczowej na terenie firmy.

Ale adwokat oskarżonego, Paweł Sowisło, doszukał się w akcie oskarżenia poważnych braków. I złożył do sądu wniosek o zwrócenie sprawy prokuraturze. A sędzia Jan Kozaczuk z Sądu Rejonowego Stare Miasto, któremu przydzielono tę sprawę, wyraził na to zgodę, i w styczniu 2019 roku akta wróciły do prokuratury. Jakie to poważne braki w akcie oskarżenia przekonały sędziego o konieczności zwrotu dokumentu? Nie wiadomo, bo posiedzenie zostało utajnione na prośbę obrońcy oskarżonego…

Zazwyczaj dzieje się tak, że gdy sąd zwraca prokuraturze akta do uzupełnienia, to prokuratur składa zażalenie na tę decyzję do sądu wyższej instancji. Robi to nie tylko powodowany dumą zawodową, którą ktoś zakwestionował, ale często zdarza się, że sąd wyższej instancji nie podziela decyzji podjętej przez sąd instancji niższej i proces jednak się rozpoczyna.

Ale w tym przypadku tak się nie stało. Zażalenie zostało przygotowane w odpowiednim terminie przez prokurator Annę Bręk prowadzącą sprawę. Ale zanim je złożyła, poprosił o nie Łukasz Biela, wiceszef poznańskiej Prokuratury Okręgowej, który chciał się z nim zapoznać. I nie wiadomo, jak to się stało, ale pismo zostało złożone w sądzie z jednodniowym opóźnieniem. Podobno spóźniła się pracownica sekretariatu prokuratury, która została za to ukarana upomnieniem.

To oznacza, że prokuratura musi zaczynać od nowa śledztwo w sprawie sprzed ponad czterech lat. Tym razem jednak ma to potrwać znacznie krócej, bo podejrzany jest tylko jeden – Piotr M. Akt oskarżenia ma być gotowy jeszcze w tym roku. Jeśli, oczywiście, znów się coś nie wydarzy.

Głos Wielkopolski, el

Strona głównaPoznańPoznań: Sprawa zatrucia Warty nadal w prokuraturze. Były przecieki w śledztwie?