Sprawdzanie zgód TCF
piątek, 26 kwietnia, 2024

Poznań: Co wolno dzieciom w miejscach publicznych?

Jedzenie rozrzucone po całym lokalu, poplamione siedzenia i oburzeni klienci, oblani napojami przez bawiące się dzieci. To duży problem poznańskich lokali od lat, chociaż niewielu właścicieli decyduje się o tym mówić głośno. Odważyli się szefowie ‘Parma i Rukola”. I zgodnie z przewidywaniami wywołali burzę.

Decyzja o zakazie wstępu do restauracji dzieci do lat 6 nie wzięła się z powietrza. Problem z zachowaniem najmłodszych gości i tym, że rodzice albo nad nimi nie panują, albo w ogóle nie mają takiego zamiaru, “Parma i Rukola” ma od jakiegoś czasu,. podobnie zresztą jak i inne poznańskie lokale.

Jednak zdjęcia lokalu z ubiegłego tygodnia pokazują, że jest gorzej niż myślimy. Nie chodzi tu o plamy na stole czy podłodze. Na zdjęciach widać jedzenie porozrzucane w sporej odległości od stołu, poplamione foteliki dla dzieci i krzesła dla dorosłych. Ewidentnie dzieci uczestniczące w tym posiłku nie mają nawyku siedzenia przy stole i zjadania tego, co się ma na talerzu. To raczej przypadek dziecka biegającego z jedzeniem w buzi, pakującego do niego ręce, a później odciskającego ślady rąk na wszystkim, czego się dotknie. Także na tapicerce.

“Jak można przyjść do miejsca publicznego i niszczyć czyjeś mienie?” – pytają szefowie restauracji prezentując zdjęcia. I dodają, że sami mają dzieci, wiedzą, że wśród ich stałych klientów jest sporo rodzin z dziećmi, ale nie mają już siły.
“Już pomijamy fakt wjeżdżających wózków, na które zwyczajnie nie ma miejsca, ale dzieci. Tak, dzieci to tylko dzieci, ale nie przychodzą tu samowolnie, przychodzą dzięki swoim rodziców lub opiekunom, którzy są odpowiedzialni za nich”.

Problem polega jednak właśnie na tym, że opiekunowie się do odpowiedzialności nie poczuwają. Moje dzieci krzyczą, biegają, rozlewają napoje na innych gości i plamią ich jedzeniem? W restauracji i w ogóle w miejscu publicznym nie wypada się tak zachowywać? Ale przecież to tylko dzieci. No to o co chodzi?

– Wiele osób uważa, że dzieciom wolno wszystko, bo to dzieci, one nie wiedzą, nie rozumieją – komentuje Monika Plewa, która przez kilka lat pracowała jako szefowa sali w restauracji “Pod Arkadami”. Zawsze mnie denerwowało takie myślenie, bo co, dzieci mają swoje prawa, a dorośli to już nie? Niejednokrotnie mieliśmy podobne kłopoty, skarżyły się też koleżanki z sąsiednich lokali. Mamusie siadały na kawce, a dzieciaki biegały i wrzeszczały wokół. Matki kompletnie je ignorowały. Kiedyś taka właśnie dwójka rozwrzeszczanych bachorów, bo nie da się inaczej powiedzieć, bawiła się w berka między stolikami. Nie trwało to długo i wpadły na jedną z klientek, która akurat kawę. No i cała kawa znalazła się na jej bluzce. Kobieta była wściekła, bo akurat miała ważne służbowe spotkanie, powiedziała kilka ostrych słów mamusiom, no i nam, że nie panujemy nad własnym lokalem i że powinna nas pozwać. Mamusie na to z oburzeniem, że dzieci się tylko bawiły, nie chciały nikomu zrobić krzywdy i że pretensje do dzieci o zabawę to podłość i dyskryminacja.

Takich sytuacji, jak zapewnia pani Monika, mogłaby przytoczyć jeszcze co najmniej kilkanaście. I zwraca przy okazji uwagę na ich koszty.
– Tu nie chodzi o wyczyszczenie dwóch krzeseł, chociaż i to jest obciążenie,m a jak się prowadzi mały lokal to trzeba się liczyć z każdym groszem – wyjaśnia. – Problemem, i to na dłuższą metę jest to, że klienci uciekają z takich lokali. Kto zechce zjeść obiad w restauracji, w której biegają hałasujące dzieci? Często zdarzało się, że przychodzili klienci, zamawiali po kieliszku wina, by zastanowić się, co chcą zjeść na obiad. A gdy pojawiała się rodzina z takimi dziećmi, szybko płacili za wino i szli szukać spokojniejszego miejsca na obiad. A to realna strata dla lokalu.

Dlaczego więc właściciele lokali nie organizują stref wolnych od dzieci? Dlaczego nie zwracają uwagi rodzicom maluchów, które się zachowują niewłaściwie? Pani Monika wzrusza ramionami.
– Myślę, że nie chcą awantur i posądzeń o dyskryminację – mówi. – jeśli dzieci wrzeszczą i nie umieją się zachować w lokalu, to po kimś to mają, ktoś im na to pozwala, prawda? Można więc z dużym prawdopodobieństwem założyć, że po zwróceniu uwagi rodzicom takich dzieci zacznie się potężna awantura, skargi, kłopoty. Kto by tego chciał? Gdyby w Poznaniu choć jeden lokal odważył się stworzyć strefę bez dzieci, z tabliczką “children free”, to na pewno inni by wkrótce wzięli przykład. Podziwiam “Parmę i Rukolę” za odwagę, popieram ich działania w stu procentach, bo wiem, jak to jest… Może ich inicjatywa nie sprawi, że mamusie zaczną wychowywać swoje dzieci, ale przynajmniej pozostałym klientom zapewni godziwe warunki w zjedzeniu obiadu.

W całym cywilizowanym świecie powstają w lokalach strefy – a czasami całe lokale – oznaczone jako “children free”. Są też takie plaże i ośrodki wypoczynkowe. Restauratorzy i właściciele ośrodków wychodzą z założenia, że nie każdy musi lubić dzieci, a nawet jeśli lubi – to chcieć znosić podczas swojego odpoczynku hałas bawiących się kilkulatków, które biegają, sypią piaskiem, płaczą i wylewają napoje. Każdy ma do tego prawo, żeby odpoczywać w spokoju – tak samo jak dzieci mają prawo do tego, żeby się po swojemu bawić. Dlatego powstają oddzielne strefy, by każdy odpoczywał tak jak lubią nie utrudniając życia innym odpoczywającym. I nie ma to nic wspólnego z dyskryminacją. Wręcz przeciwnie – to szacunek i uwzględnianie potrzeb wszystkich klientów. Bo wszyscy są ważni i mają swoje prawa.

Lilia Łada

Strona głównaPoznańPoznań: Co wolno dzieciom w miejscach publicznych?