Hodowcy drobiu z południowej Wielkopolski z pewnością odetchnęli z ulgą po tej wiadomości. Kaczki w zamojskiej hodowli nie padły z powodu ptasiej grypy. Jednak to nie znaczy, że zagrożenia już nie ma.
8 stycznia informowaliśmy o przypadku fermy z Zamościa w powiecie ostrowskim, gdzie padło ponad 2 tysiące pięciotygodniowych kaczek. Badania Państwowego Instytutu Weterynarii w Puławach nie potwierdziły ptasiej grypy, jednak weterynarze ostrzegają, żeby nie dać się ponieść nadmiernemu optymizmowi. Wirus ptasiej grypy jest wyjątkowo żywotny i skoro raz się pojawił – może się pojawić znowu.
Sytuację pogarsza fakt, że wirus pojawił się akurat w tym rejonie Wielkopolski, gdzie jest szczególnie duża koncentracja producentów drobiu. Jak informuje Radio wielkopolska/wiadomosci-poznan/" class="auto-term">Poznań, tylko na terenie powiatu kaliskiego jest 361 ferm. Przy takiej skali produkcji wirus mógłby tu wyrządzić ogromne straty.
Dlatego lekarze przypominają o niezbędnych środkach ostrożności: wykładaniu mat odkażających, izolowaniu drobiu od osób i pojazdów z zewnątrz, jak również od dzikiego ptactwa, a także dezynfekcja osób i pojazdów. Bioasekuracja jest najlepszą bronią z wirusem ptasiej grypy, a ograniczenia nie są wcale nadmierne. Bo mimo że zagrożenie wirusem w powiecie kaliskim nie potwierdziło się, to jednak wystąpiło po sąsiedzku w powiecie ostrowskim, gdzie trzeba było zutylizować 65 tys. kur niosek na fermie w Topoli-Osiedlu.
el