Sprawdzanie zgód TCF
piątek, 26 kwietnia, 2024

Rady osiedli idą na wojnę

Wojna na drzewa i znicze, walka na pięści i sprawy sądowe – tak wyglądają wybory do rad osiedli w Poznaniu. Z jednej strony – koszmar, ale z drugiej to paradoksalnie bardzo dobry znak.

Afer związanych z funkcjonowaniem rad osiedli, metodami kontaktowania się z mieszkańcami, a nawet tym, co się dzieje na sesjach, przybywa w Poznaniu z dnia na dzień. Człowiek – a dziennikarz szczególnie – ma chwilami wrażenie, że opisuje wyjątkowo gorącą walkę przed wyborami do europarlamentu, no, może chociaż do sejmu. A tu proszę, rady osiedli! Spore bo spore, ale tylko dzielnice! Nawet nie stolicy Warszawy, tylko Poznania, a budżety śmiesznie małe w porównaniu z tym, czym dysponują posłowie. W dodatku jeszcze stały oddech Wydziału Wspierania Jednostek Pomocniczych Miasta Poznania na plecach. Wydział ma wspierać osiedlowych radnych, w końcu przecież społeczników, w przestrzeganiu prawa przy działaniach na rzecz osiedli. Zdaniem samych radnych czasami to wspieranie do złudzenia przypomina blokowanie na zasadzie “nie – bo nie!”.

Skoro to takie małe, lokalne działania, skąd więc wojna na nerwy i obelgi przypominająca najlepsze sejmowe wzorce? Bo trudno porównać do czegoś innego konflikt o wycięte drzewa przed parkiem Wilsona czy oskarżenie radnej z Naramowic innego radnego o pobicie.

Paradoksalnie jednym z powodów jest… rozwój świadomości obywatelskiej. No i demokracji, oczywiście. Jeszcze jedne wybory temu brakowało kandydatów do rad osiedli, a wielu poznaniaków uważało, że ci, którzy startują, są nieźle stuknięci i nawiedzeni. Nawet nie dlatego, że chcą działać społecznie – to akurat w Wielkopolsce ma długą i chlubną tradycję – ale dlatego, że chcą się pakować w urzędowe struktury, które im uniemożliwią wiele spośród tego, co chcą zrobić.

Jednak najwięcej osób w ogóle nie kojarzyło ani rad osiedli jako takich, ani osiedlowych radnych. Ba, sami radni miejscy dopiero od niedawna, mniej więcej dwóch kadencji – stosują praktykę pytania o zdanie rad osiedli na temat tego, co chcą zrobić na ich terenie. I w dodatku nawet czasami biorą ich opinię pod uwagę.

Musiało upłynąć wiele lat mrówczej pracy osiedlowych radnych, żeby ludzie zauważyli po pierwsze, że są, a po drugie, że coś robią i że z wieloma podstawowymi dla mieszkańców sprawami można się zwrócić właśnie do nich. Rozwój obywatelskości na tym najniższym, podstawowym poziomie to właśnie zasługa radnych osiedlowych, tych, co budowali nowe chodniki, walczyli o parki i skwery, o zakazy budowania deweloperskich koszmarków gdzie popadnie, nie mówiąc już o lądowiskach dla śmigłowców.

Ale jest też i ciemna strona osiedlowej mocy: przykład wyciętych drzew i przemocy podczas sesji rady osiedla – o ile do niej doszło, bo sprawa jest w toku – dobitnie o tym świadczy. Gdyby radni osiedlowi z Łazarza zadbali o odpowiednie powiadomienie mieszkańców, przedyskutowanie z nimi na choćby jednym spotkaniu sprawy skweru przy parku Wilsona – pewnie oburzenie byłoby znacznie mniejsze. I znacznie mniejsze pole do popisu dla osób chcących sobie zbudować popularność na tym wydarzeniu przed osiedlowymi wyborami.

Gdyby radni z Naramowic zamiast bezradnie patrzeć miesiącami na narastający konflikt w radzie po prostu starali się go rozwiązać – pewnie dziś nie byłoby artykułów w mediach i sprawy w sądzie o pobicie. I podejrzeń o chęć ugrania popularności na tej sprawie.

Wszystko więc wskazuje na to, że radni osiedlowi zapomnieli przepracować kilka ważnych kwestii i to się na nich mści. Teraz, gdy obywatele dostrzegli, że rady osiedli mają coś do powiedzenia – a kandydaci na radnych, że mają całkiem spore znaczenie, budżet do dyspozycji i stoisko-trampolinę do wyższych szczebli samorządu – walka się zaczęła.

Nie jest to walka fair play, nawet do podstaw przyzwoitości jej daleko. Ale, z drugiej strony, nasi osiedlowi działacze na to sobie sami zapracowali: niekompetencją, ignorowaniem mieszkańców, nieumiejętnością zarządzania. Na to nałożyły się wzorce czerpane przez naszych osiedlowych polityków z ogólnie obowiązujących warszawskich standardów. No i najwidoczniej fair play w polskiej demokracji to jest ten następny etap, którego osiedlowi radni muszą się nauczyć. Zresztą nie tylko osiedlowi i nie tylko radni…

Lilia Łada, fot. S. Wąchała

Strona głównaPoznańRady osiedli idą na wojnę