Ponad 300 mandatów i 700 pouczeń – to policyjny bilans pierwszego dnia nakazu chodzenia z zasłoniętymi ustami i nosem. Z powodu wzrostu zakażeń koronawirusem cały kraj jest decyzją rządu objęty żółtą strefą, ale wiele osób to ignoruje.
Rząd zadecydował o wydaniu nakazu zasłaniania ust i nosa w przestrzeni publicznej w całym kraju. Jednak na ulicach można spotkać wiele osób, które tego nie przestrzegają i nie zamierzają. Ich wyjaśnienia są różne.
– Nie muszę, takie nakazu nie wprowadza się rozporządzeniem, to musi być ustawa – wyjaśnia Magda Kaczmarczyk, studentka. – Jakbym miała dostać mandat, to nie przyjmę, żaden sąd mnie nie skaże, nie ma podstawy prawnej.
A czy argument ochrony bliskich osób przed zakażeniem jej nie przekonuje?
Okazuje się, że nie, bo Magda w ogóle nie wierzy w pandemię.
– Nasze szpitale zawsze były zatłoczone i zawsze brakowało w nich łóżek, lekarzy, leków, sprzętu, wszystkiego – mówi. – Ja nie widzę dużej różnicy. No i śmiertelność akurat spadła, a nie wzrosła, więc ja uważam, że to jedna wielka ściema.
Pan Jan Wielak nie nosi maseczki, bo w niej nie może oddychać.
– Próbowałem dodzwonić się do lekarza, żeby mi zaświadczenie wystawił, że nie mogę nosić, bo ja astmę mam i kłopoty z sercem – wyjaśnia. – No i od dwóch tygodni dzwonię i nikt nie odbiera. Poszedłem – drzwi zamknięte na głucho. No to co ja mam zrobić? A wyjść z domu, zakupy zrobić trzeba!
Dwóch licealistów nie nosi „bo zapomina”, ich koleżanki uważają, że „to siara i obciach”, no i rozmazuje makijaż. A wszyscy uważają, że ta decyzja to tylko na pokaz, że nikt nie będzie tego egzekwował, więc i tak nie warto sobie głowy zawracać.
Tymczasem, jak informuje „Głos Wielkopolski”, policja jednak kontroluje zakrywanie nosa i ust – mało tego, wystawia nawet mandaty, gdy wymaganej osłony nie ma. Tylko w sobotę wystawili ich 333, a do tego udzielili 737 pouczeń. I zapowiadają, że nie ma co liczyć na ulgi, bo przecież rząd zapowiedział politykę „zero tolerancji”, by ograniczyć zakażenia.
A przypomnijmy, że za brak osłony można dostać mandat w wysokości 500 zł od policji, a do 30 tys. zł od sanepidu. I tak jak można się kłócić, czy policja może wystawić mandat czy nie – tak prawo do ukarania przez sanepid nie budzi najmniejszych wątpliwości.
Inspektorzy sanepidu mają dzięki specustawie o walce z koronawirusem uprawnienia do ukarania grzywną za łamanie przepisów w trybie administracyjnym. A kara w trybie administracyjnym jest znacznie gorsza od mandatu, bo znacznie surowsza i egzekwowana natychmiast. Gdy inspektor sanitarny nas ukarze, wówczas nałożona kara jest ściągana z konta w ciągu 7 dni od dnia wydania decyzji. Oczywiście każdy obywatel ma prawo odwołania się od tej decyzji inspekcji, ale odwołania trwają i zazwyczaj mija ładnych kilka miesięcy, zanim sprawa zostanie w ogóle rozpatrzona. A bez rozpatrzenia i decyzji na zwrot choćby części pieniędzy z kary w ogóle nie ma co liczyć.
el