czwartek, 28 marca, 2024

Chodzież: Dziennikarka, która zginęła w wypadku, dostawała groźby

Wydawało się, że to zwykły, choć tragiczny wypadek drogowy: dziennikarkę lubiącą jeździć rowerem potrącił samochód, co – niestety – często się zdarza na polskich drogach. Tymczasem okazuje się, że to niekoniecznie był tylko wypadek. Dziennikarka przed śmiercią dostawała groźby.

Sprawą zajął się “Głos Wielkopolski” – dziennikarka, Anna Karbowniczak, pracowała w bratnim portalu gazety chodziez.naszemiasto.pl. I ustaliła, że przed śmiercią otrzymała list z żądaniem zaprzestania zajmowania się tematem, zawierający groźby i wulgaryzmy, a jej pracodawcy wcześniej otrzymali sfałszowane i szkalujące ją pismo.

Co to za temat, którym zajmowała się dziennikarka i który wywołał aż takie reakcje? Anna Karbowniczak pisała o śmierci dwuletniego Marcela, uduszonego przez matkę, a wcześniej bitego i głodzonego. Jesienią 2019 roku Marcel trafił do chodzieskiego szpitala ze złamaną nóżką – lekarze uważając, że to efekt stosowania przemocy wobec dziecka, powiadomili prokuraturę. Taki mają obowiązek. Zbadać sprawę miała chodzieska policja. Ale ani prokuratura, ani policja nic nie zrobiły w tym kierunku – i 12 marca Marcel zginął uduszony przez własną matkę, 21-letnią Anitę W. Ona usłyszała zarzut zabójstwa, jej partner, o rok starszy Martin K., zarzut znęcania się nad dzieckiem, jak informowaliśmy.

Konsekwencje ponieśli również funkcjonariusze policji, którzy nie dopilnowali sprawy, a także asesor prowadząca ją w prokuraturze. Wobec policjantów prowadzone jest postępowanie dyscyplinarne, asesor straciła pracę. Sam komendant chodzieskiej policji nie został ukarany jedynie dlatego, że odszedł na emeryturę. Na własną prośbę.

Po opisaniu meandrów tej sprawy Anna Karbowniczak dostała pierwszą groźbę. A raczej dostali ją jej przełożeni, a konkretnie szefowa chodzieskiego portalu. Było to pismo rzekomo wysłane przez rzecznika dużej chodzieskiej firmy, zawierające całkowicie zmyślone zarzuty wobec dziennikarki. Jak informuje “Głos Wielkopolski” po sprawdzeniu okazało się, że nikt z tej firmy żadnego pisma do redakcji nie wysyłał, nikt nic o nim nie wie i nie ma tam pracownika o takim nazwisku jak osoba podpisana pod listem.

30 sierpnia nadszedł drugi list, tym razem na nazwisko redaktor Karbowniczak i na adres redakcji. Był pełen wulgaryzmów, agresji i gróźb sugerujących, że powinna przestać zajmować się złamaną nogą dziecka, bo “wszystko każdemu może się naraz złamać”. Takie listy zdarza się otrzymywać wszystkim dziennikarzom zajmującym się trudnymi i niewygodnymi tematami, ten jednak zwracał uwagę doskonałą znajomością nie tylko życia zawodowego, ale i prywatnego dziennikarki, a szczególnie jej sytuacji rodzinnej. To już wyglądało poważnie i Anna Karbowniczak, po konsultacji z szefami i prawnikiem, wysłała zawiadomienie o groźbach do Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Po czym wzięła wolne na czwartek i piątek, a od poniedziałku miała być na urlopie.

Wolny czas postanowiła spędzić jak zawsze: na rowerze, Lubiła jeździć i jeździła dużo. Tylko w tygodniu, w którym zginęła, przejechała 145 kilometrów, jak wskazuje jej konto w aplikacji Strava. W czwartek jeździła w okolicach Brzekińca. I tam właśnie, dokładnie o 13.53, bo na tej godzinie stanął jej zegarek, zginęła potrącona przez samochód. Tego samego dnia do poznańskiej prokuratury wpłynęło zawiadomienie o groźbach pod jej adresem.

Policja zadziałała błyskawicznie i już zatrzymała trzy osoby w tej sprawie: właściciela samochodu, który potrącił dziennikarkę, jego brata i dalszego krewnego. Na razie nic nie łączy potrącenia z groźbami, jednak obie sprawy badane są bardzo starannie i szczegółowo. Obie prowadzi Prokuratura Okręgowa w Poznaniu.

el

Strona głównaPoznańChodzież: Dziennikarka, która zginęła w wypadku, dostawała groźby